Recenzja #2 - Fantastyczne Zwierzęta Zbrodnie Grindelwalda



•••

Swoje oczekiwania wobec Zbrodni Grindelwalda opisałam już w osobnym poście. Uogólniając, na film czekałam BARDZO. Szczególnie, że miałam okazję powtórzyć sobie pierwszą część, której kinowa premiera ominęła mnie szerokim łukiem, ponieważ świat Harry'ego Pottera absolutnie zawładnął mną dopiero jakiś rok później.
Fantastyczne Zwierzęta i Jak Je Znaleźć  to jednocześnie osobne dzieło niebędące częścią właściwej serii, które ze spokojem mogą obejrzeć, ekhem, Mugole, z drugiej strony mamy natomiast niesamowity powrót do świata magii, który nie zawiódł przynajmniej większości fanów. Do tej grupy zaliczam się ja, ale jestem jeszcze aktywniejszym członkiem absolutnego dissu na Zbrodnie Grindelwalda.

Najkrótszym i chyba najbardziej precyzyjnym zdaniem określającym moje zdanie na temat jakże głośnej premiery jest Zawiodłam się. Generalnie nic więcej. To było moje pierwsze i generalnie ostatnie zdanie po zaświeceniu się świateł na sali kinowej. Co na to wpłynęło?

Ano głównie to, że napaliłam się zwiastunem. I to naprawdę; kiedy tylko nadszedł TEN dzień, siedziałam z niecierpliwością przed ekranem laptopa i czekałam. No i doczekałam się. Doczekałam się obiecującego niesamowite widowisko godne pierwszej części trzyminutowego spotu, w którym zawarta była bardzo obiecująca postać tytułowego Grindelwalda, JUDE LAW W ROLI ALBUSA DUMBLEDORE'A czy jeszcze więcej bestii ze spółki pana Scamandera... No i co z tego? W ostateczności otrzymałam dwugodzinny pokaz nędzy i rozpaczy, w wielu momentach aż za bardzo próbujący udawać coś, czym nie jest i nie będzie nigdy.

Fantastyczne Zwierzęta i jak je znaleźć było osobnym dziełem, które zostało jasno nastawione na pokazanie konkretnej historii. Nowi bohaterowie, których dało się polubić (niektórych nawet aż za bardzo), magiczna walizka oraz tytułowe fantastyczne zwierzęta, których nie trzeba było ani razu zastępować testralami czy hipogryfami. To po prostu grało jak powinno! Przeciwieństwem pierwszej części jest jej nieszczęsna następczyni, mowa tu oczywiście o filmie Fantastyczne Zwierzęta: Zbrodnie Grindelwalda. Tyle że akurat w tutaj panuje absolutny niedosyt dotyczący fantastycznych bestii, a obiecanych zbrodni nie ma tu praktycznie wcale.  Jedyną częścią nie zostawiającą widza o suchym pysku jest ucieczka Grindelwalda z więzienia, która jest przedstawiona na samym początku. Dostarcza ona i godnego ukazania postaci tytułowego czarodzieja, i lekkiego podniesienia ciśnienia. Po tym zdarzeniu od razu nasunęła mi się myśl w stylu Tak, to będzie bardzo dobry film. Jednak z kolejnymi minutami filmu wszystko szlag trafia i zaczynamy mieć do czynienia z coraz to bardziej niewyjaśnionymi wątkami, relacjami i zdarzeniami. Główna akcja znajduje swoje miejsce w Paryżu, który akurat jest przedstawiony ślicznie. 

W filmie znajduje się mnóstwo wątków, które znalazły się w pierwszej części, a są to w większości postacie; dowiadujemy się, że Newt nadal spełnia się w roli opiekuna kochanych fantastycznych zwierząt (cudowna scena ♥), Tina wszczyna poszukiwana Credence'a Barebone'a, a Queenie i Jacob żyją sobie w uroczym związku. 
Z drugiej strony już same zwiastuny zaprezentowały nam dość sporą ilość nowych bohaterów; Albus Dumbledore, Nagini, Tezeusz Scamander oraz Leta Lestrange. Dwie pierwsze postacie są nam już znane z pierwotnej serii, jednak w Zbrodniach Grindelwalda przedstawione z zupełnie innej strony. Dumbledore zostaje pokazany jako nauczyciel w Hogwarcie, co do Nagini, widzimy w końcu genezę tej postaci. No... Tylko że nie. Mniej więcej na początku filmu dowiadujemy się tylko tyle, że jest to dziewczyna zmieniająca się w węża. I jedynie taka wiedza ma nam wystarczyć do końca seansu. Przez dwie godziny ma to być jedynie postać towarzysząca Credence'owi. Jeżeli ktoś zapoznał się z moim poprzednim tekstem na temat premiery, to zapewne pamięta część To, na czym absolutnie zależy mi w "Zbrodniach Grindelwalda" to adekwatne pokazanie relacji Albusa i Gellerta. Chemia między tymi bohaterami może być tak ciekawie rozwinięta, że zabiję, jeśli to będzie potraktowane jako jakiś wątek poboczny! No, więc wszystkim sadystom czytającym ten post z nieukrywaną dumą oświadczam, że ofiar będzie bardzo, ale to BARDZO dużo. Opis tego filmu na Filmwebie brzmi: (...) Tylko Dumbledore z pomocą Newta Scamandera mogą go [Grindelwalda] ponownie pokonać. Tylko że film absolutnie nie prezentuje nam rozwiązywania problemu przez Dumbledore'a Z POMOCĄ Newta Scamandera. Dumbledore POSŁUGUJE SIĘ Newtem Scamanderem do "ponownego" pokonania Grindelwalda. Postaci czcigodnego Albusa też poświęciłam z resztą dość konkretny i wielebny akapicik we wpisie o moich oczekiwaniach. Co prawda chodziło głównie o Jude'a Law, na którego bardzo liczyłam. Moich oczekiwań nie zawiódł, ale samej postaci Dumbledore'a jest tu niewiele więcej niż w zwiastunie, wobec czego Law ma tu do zagrania (a właściwie do ponaśladowania maniery Gambona i Harrisa) tylko kilka krótkich scen.
W przypadku postaci Lety i Tezeusza nie powiem za dużo, bo ich udział w filmie też nie był bardzo wybitny, a opisując go weszłabym na zbyt znaczące spoilery, więc... Może przy ewentualnym wpisie spoilerowym.

Sporym minusem jest głównie to, że Zbrodnie Grindelwalda próbują naśladować filmy z oryginalnej serii. Pojawienie się Nicholasa Flamela czy jakże zaszczytne pokazanie Hogwartu (nie, no, piękna scena, nie narzekam) to ewidentne puszczenie oczka w kierunku fanów. Co z tego, że przez to pojawia się kategoryczny błąd w postaci lekcji Obrony Przed Czarną Magią prowadzonej przez Dumbledore'a, który uczył transmutacji; niech osoby tęskniące za Więźniem Azkabanu płaczą! Sam Grindelwald w sporej części robiony jest na podobieństwo Voldemorta; zbiera popleczników, po czym stoi wśród wielkiego tłumu i zaczyna piać o równości czarodziei i niemagów. 

Wiele wątków i niedociągnięć, które mogłyby znaleźć tu miejsce zostały zastąpione przez kilkunastominutowe tłumaczenie historii rodu Lestrange i finał godny każdej brazylijskiej telenoweli. Zbrodnie Grindelwalda to po prostu marny zlepek wydarzeń mających po nitce do kłębka poprowadzić do następnej części serii. Niestety, w moim odczuciu filmy robione pod kolejny są po prostu niepotrzebne. Druga część Fantastycznych Zwierząt cierpiała na przesyt nawiązań do Harry'ego Pottera, słaby scenariusz (przepraszam, ale to naprawdę nie wyszło...), zmarnowany potencjał nowych postaci i grających ich aktorów oraz przerost formy nad treścią. Liczyłam na sentyment, wyjdzie on jedynie w przypadku ewentualnej powtórki części pierwszej, którą polecam znacznie bardziej od Fantastycznych Zwierząt: Zbrodni Grindelwalda, którym wystawiam ocenę 5/10. 

~Villcheck

Komentarze

  1. Ale my wszyscy generalnie biegamy do kina na kolejne części Fantastycznych zwierząt... po to, żeby znów pobyć w świecie Harrego Pottera, więc na nawiązania do tego świata absolutnie nie narzekam, ja się cieszę, ja na to czekam! Coś nam jednak te filmy o potterowym uniwersum dopowiadają, więcej pokazują (jest życie czarodziejskiej społeczności poza Hogwartem!) i to jest plus. Pod resztą podpisuję się rękami i nogami. Jude Law w paru scenach?! - to zbrodnia. Cóż, pożyjemy, zobaczymy, co będzie dalej :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz